Artykuły

Jesteś tutaj

Artykuły

Spektakl oczekiwany i potrzebny - o „Kibicach” pisze Kamila Łapicka.

Istotne jest to, że aktorzy Teatru Żydowskiego po raz kolejny wywołali do tablicy ciekawy temat i na poły prywatnie/na poły w roli (vide: fenomenalni „Aktorzy żydowscy”!) opowiedzieli nam o swoich doświadczeniach z wycieczki barterowej: aktorzy na mecz, kibice do synagogi. Kibice są bowiem tak samo potrzebni Legii, jak Teatrowi Żydowskiemu.

O wiele częściej gościłam na widowni Teatru Żydowskiego, niż na trybunach Legii, co nie było specjalnie trudne, bo na Legii byłam raz. Na dodatek na Krytej. Czy mam więc moralne prawo pisać ten tekst?

„Kibice”, jedna z najlepiej promowanych premier ostatnich tygodni, to spektakl eksperymentalny. Inscenizowane notatki z work in progress, czyli spotkania żydowskich aktorów z (nie-żydowskimi w domyśle) kibicami Legii Warszawa na gościnnej murawie stołecznego Teatru Nowego.

Ile wypowiedzi scenicznych kibiców (w spektaklu wystapili prawdziwi kibice Legii: Elwira Szyszka i Tomasz Jakubczyk, obdarzeni swadą i charyzmą naturszczycy) mają wspólnego z prawdziwymi opiniami środowisk kibicowskich, a ile z pracą autorów scenariusza, Michała Buszewicza i Sebastiana Krysiaka, prawdopodobnie pozostanie zagadką. Spektakl poprzedza jednak komunikat, że żadne ze stowarzyszeń kibicowskich nie utożsamia się z przedstawionymi na boisku-scenie poglądami. Na portalu legioniści.com ukazało się nawet oświadczenie, w którym grupy kibicowskie wyraziły przedpremierową opinię, podkreślając, że używanie nazwy ich ukochanego klubu jako „trampoliny dla zwyklej szmiry” jest żałosne. Fakt, że spektakl może wywołać medialną dyskusję na temat środowisk kibicowskich, także autorzy oświadczenia uznają za negatywne, bowiem takiej dyskusji „nie oczekują i nie potrzebują”. Najbardziej zaciekawił mnie jednak inny passus: „Gdyby chodziło bowiem wyłącznie o prosty przekaz, podmiotem lirycznym mógłby być kibic lub kibice każdego dowolnego klubu, również takiego który zostałby wymyślony wyłącznie na potrzeby tej sztuki. Gdyby scenariusz został oparty o zdarzenia z udziałem kibiców klubu „X”, wówczas można by uwierzyć, że autorom chodzi tylko i wyłącznie o przedstawienie jakiejś fabuły. Tymczasem tak nie jest. Nie jest tak ponieważ klub „X”, nie wzbudziłby większego zainteresowania i tym samym nie przyniósłby zakładanych profitów (…)”.

Na temat profitów nie będę się wypowiadać, ale chętnie powiem dwa słowa na temat niewiadomej. Tak się składa, że Teatr Żydowski nie działa w mieście „X”. Od 1955 roku gra w Warszawie. Drużyna Sportowa Legia gra tu od roku 1917. Zarówno kibice Legii (oraz piłkarze, o których w ferworze dyskusji chyba odrobinę się zapomina), jak i aktorzy Teatru Żydowskiego tworzą tożsamość tego miasta. Jest to więc zarówno sztuka o próbie porozumienia dwóch środowisk, zantagonizowanych m.in. z powodu zupełnej nieznajomości siebie nawzajem, co o różnych formach patriotyzmu lokalnego, który inny wymiar przyjmuje w spektaklach Teatru Żydowskiego – często rozgrywających się w topografii stolicy – a inny na stadionie.

Osobą, która łączy te dwa światy jest w „Kibicach” Piotr Wiszniowski, kibic warszawskiego klubu i aktor Teatru Żydowskiego w jednej osobie. Widząc jego sceniczną żonglerķę, gdy jako „Cristiano Wiśnia” uwodzi kibiców swoim sportowym talentem, i słuchając jego monologu o tym rozdwojeniu, nie dziwię się, że zainspirowało ono Michała Buszewicza do rozpoczęcia pracy nad „Kibicami”. Myślę, że wielu z nas nosi w sobie tego rodzaju podwójności, ale nie każdy jest w stanie sprawić, że staną się one pożywką dla teatralnych twórców.

Jednym z elementów przedstawienia miał być aktywny udział przyśpiewkowy widzów, podzielonych na sektory. To zamierzenie udało się w stopniu umiarkowanym. Widz widoczny – we wszystkich sektorach było dość jasno – nie wykazuje talentów wokalnych, zerkając nerwowo na towarzyszy niedoli. Ja sama przyznaje, że rozkręciłam się dopiero przy trzeciej przyśpiewce, ale potem już kibicowałam uczciwie. Oczywiście przyśpiewki miały teksty adekwatnie podmienione teatralnie. Choć i tak najbardziej mnie wzruszyła wersja „Dla Elizy”, w której jedyne słowa brzmiały: „Legia gol”.

Kibice nie są bandą nazistów, aktorzy nie są bandą oszustów – z dialogów wynikają czasem truizmy, ale ponieważ teatr nieczęsto mierzy się z tematem dopingu sportowego, rozumiem, że podobne oczywistości są bazowymi elementami dyskursu, który moim zdaniem jest jednak oczekiwany i potrzebny.

De facto nie to jest jednak najważniejsze. Istotne jest to, że aktorzy Teatru Żydowskiego po raz kolejny wywołali do tablicy ciekawy temat i na poły prywatnie/na poły w roli (vide: fenomenalni „Aktorzy żydowscy”!) opowiedzieli nam o swoich doświadczeniach z wycieczki barterowej: aktorzy na mecz, kibice do synagogi. Kibice są bowiem tak samo potrzebni Legii, jak Teatrowi Żydowskiemu.

<<źródło>>