Aktualności

Jesteś tutaj

Aktualności

Jentl, Aszer, ich wspólne ciało - recenzja "Jentl"

2023-11-27

Jentl, Aszer, ich wspólne ciało. O spektaklu Jentl Teatru Żydowskiego

Z góry wszystkich przepraszam, to nie będzie recenzja, raczej coś w rodzaju chaotycznej rozmowy z samą sobą o znaczeniu tego, co widziałam. Oraz tego, co po drodze doczytałam na fali zachwytu.

Znacie takie historie, opisywał je William Szekspir, były też w Księdze tysiąca i jednej nocy. Dziewczyna przybiera męskie imię i szaty, żeby wywalczyć sobie wolność. Chce podróżować, uczyć się, a może raczej czegoś nie chce: prowadzić domu, być kartą przetargową w kolejnej konsolidacji majątków. Isaac Bashevis Singer umieścił swoją Jentl w restrykcyjnym, konserwatywnym i obudowanym mnóstwem zasad środowisku chasydzkiego sztetla pod koniec XIX wieku. Każde wykroczenie poza prawo i przepisy stawało się tam grzechem, występkiem przeciwko Imieniu. I to właśnie w tym otoczeniu pewien reb zaczyna potajemnie uczyć swoją córkę hebrajskiego, rozmawiać z nią o księgach. A może było trochę inaczej – może to córka sprawiła, że ojciec otworzył się na myśl, iż kobieta może mieć otwarty, żywy umysł.

Ten układ funkcjonuje w miarę sprawnie, aż dziewczyna zostaje sama. Wie, że Jentl nie czeka już nic dobrego, dla niej skończyły się wieczorne lektury i dyskusje. Zostaje więc Aszerem, porzuca rodzinne miasteczko i rusza na poszukiwanie jesziwy, w której będzie mógł kontynuować naukę. Jak to w życiu, wszystko byłoby pięknie, gdyby nie uczucia. A z nimi nieuchronna formalizacja, dzięki której żaden pobożny Żyd i żadna pobożna Żydówka nie wiodą samotnego życia. My, widzowie, wiemy już, co się święci, romans jest dla musicalu jak woda na młyn. Na szczęście Jentl Teatru Żydowskiego podroczy się z naszymi przyzwyczajeniami.

Spektakl Roberta Talarczyka sięga po sztukę Leah Napolin i Singera, i wiernie się jej trzyma. Do tego stopnia, że scenografia jest tak minimalistyczna, jak sugerowały oryginalne didaskalia. Tłumaczenie Remigiusza Grzeli, oszczędne, bardzo współczesne, także nawiązuje do prostoty pierwowzoru, w końcu opowiadanie Jentł, chłopiec z jesziwy[1] jest wręcz telegraficznie skrótowe. Przy całej oszczędności środków i prostocie zawiera za to mnóstwo wątków, które ciągle, a może znowu, uznajemy za wywrotowe: feminizm, queer, prawo do transgresji, szukania siebie i stawiania pytań o utarte schematy i interpretacje.

Miałam okazję obejrzeć spektakl w wykonaniu Adrianny Dorociak (Jentl/Anszel), Adrianny Kieś (Hadas) i Piotra Chomika (Avigdor). Bohaterka Dorociak to delikatna, wrażliwa dziewczyna, w której tlą się pokłady niewykorzystanej siły. Jej Anszel jest z kolei szalenie „chłopacki”, zadziorny i pewien siebie. Pokochałam tę dwoistą postać od pierwszych scen. Trochę dłużej przekonywałam się do naiwnej, przyziemnej Hadas. Interpretacja Kieś stanowi wyraźny kontrast z Jentl czy Anszelem – aktorka daje widzowi postać prostej, szczerej dziewczyny, realizującej swoją kobiecość w sposób, który głównej bohaterce nigdy nie odpowiadał, ale dla Anszela staje się wzruszający i ujmujący… A początkowo może po prostu łatwy do wykorzystania. Analiza tej relacji mogłaby stanowić znacznie dłuższy tekst niż recenzja. Wreszcie Avigdor Chomika: wkracza na scenę pełen energii, wyraźnie obliczony na drgnięcie serc widzek. Stopniowo okaże się jednak, że ten mężczyzna ma w sobie sporo melancholii i nie jest tak samodzielny, jak nam się wydawało. Okazało się to świetną strategią, pozwalającą współodczuwać z bohaterami i zrozumieć, dlaczego wydarzenia potoczyły się tak, jak opisał to Singer.

Przyznaję, że łezka popłynęła mi już przy pierwszej piosence, wprowadzeniu, które w oryginalnej sztuce wypowiada Anszel. W Teatrze Żydowskim tę rolę przejmuje chór opowiadający o rebie Todrusie, który z powietrza wyczarowywał gołębie i kwiaty. Muzyka Hadriana Filipa Tabęckiego, nawiązująca do klezmerskiej i chasydzkich nigunim, ma w sobie ogromny ładunek emocjonalny. Jeśli nie poruszy was na samym początku, poczujecie ją, gdy Jentl zaśpiewa kadysz nad grobem ojca, żegnając się z nim i swoją kobiecą egzystencją. To bardzo dobrze poprowadzona scena pierwszej transgresji głównej postaci. Oburzeni na jej zachowanie mężczyźni nie są w stanie sprzeciwić się sile jej pragnień i decyzji. Ta pieśń wyznacza dalszą drogę Jentl/Anszela, a grająca ich aktorka od tego momentu będzie ciągnąć wszystkie kolejne sceny, bo to jej postać wyznacza koleje losu swojego oraz życia towarzyszących jej osób.

Tłumaczenie Grzeli z piosenkami Roberta Talarczyka i muzyką Tabędzkiego to kopalnia hitów i haseł na kolejne czarne marsze. Nieco gorzka pigułka, bo jak śpiewa Jentl: „gdy chcesz być wolna, oswój cierpienie” (cytuję z pamięci, więc pewnie niedokładnie). To także szalenie queerowy tekst o poszukiwaniu, traceniu, redefiniowaniu tożsamości w patriarchalnym systemie i wbrew niemu, na który licealistki powinny uciekać po szkole w poczuciu wielkiej tajemnicy, nieprzyzwoitości i wolności.

Na początku zasugerowałam romans, heteronormatywny, bo między Jentl i Avigdorem. Ta relacja oczywiście jest obecna u Singera i w spektaklu, ale tym razem ten wątek zostaje odciążony, a uwaga twórców i widzów kieruje się w stronę Anszela i Hadas. Zdając sobie sprawę, że naprawdę może wziąć sobie żonę, bohater wykrzykuje: „to takie proste!”. Takie proste być mężczyzną, chcieć i brać, czego się pragnie. Z nie mniejszym zdumieniem orientuje się on, że faktycznie pożąda tej skromnej, ślicznej dziewczyny. Realizacja scen ślubu i nocy poślubnej pełna jest lustrzanych odbić i dualizmów. Anszel, śpiewający i mówiący „jak na chłopaka przystało”, pierwszy raz wraca do swojego kobiecego głosu właśnie w sypialni. Hadas i Jentl stanowią nie tylko przeciwieństwa (co podkreślano w filmie Yentl), ale są przecież jedną duszą w dwóch ciałach, jak wyznaje w tej samej scenie żona chłopca z jesziwy.

Z kolei patologie patriarchatu są w spektaklu pokazane nie tyle przez przygody Anszela, któremu przecież wszystko udaje się (straszliwie) dobrze, ile nieszczęście Avigdora. Chłopak twierdzi, że koniecznie potrzebuje kobiety, przy czym w związku widzi szansę na wyzbycie się „grzesznych pragnień”, a nie komunię dusz. Generalnie nie ma najlepszego zdania o dziewczynach… Jak można się domyślić, to nie do końca pozytywny bohater w dzisiejszym odczytaniu tej historii. A na pewno niezbyt świadomy swojego położenia. Anszel stoi po stronie systemu, w którym wydaje się odnajdować bardzo dobrze. I tu z opowiadania Singera poprzez adaptację Napolin można wysnuć wniosek: opresyjne społeczeństwo nie jest dobre dla nikogo. Małżeństwo Avigdora więzi go i ogranicza, mężczyzna staje się w nim takim samym obiektem transakcji handlowej, jakim miały być Jentl, Hadas i ich posagi.

Spektakl Talarczyka może zburzyć krew, a niewątpliwie umysł. Jedno z pierwszych pytań, jakie pojawiły się w mojej głowie po opuszczeniu teatru, brzmiało: czy Singer naprawdę w taki sposób opisał relację Anszela i Hadas? Otóż tak, a mnie po latach w lepszej Polsce udało się zapomnieć, że był pisarzem otwarcie poruszającym tematy erotyczne także w układach nieheteronormatywnych. Oprócz ładunku emocjonalnego i intelektualnego samej historii fascynujące okazało się dla mnie posprawdzanie dat: opowiadanie powstało w 1962 roku, tekst sztuki w 1975. Film Yentl pojawił się w 1983 roku i znacząco wyczyścił kontrowersyjne treści, a że to kino rozsławiło tę historię, w powszechnej świadomości wydaje się ona znacznie prostsza. Dziewczyna chciała się uczyć, więc ubrała męski strój. Tymczasem to tylko część prawdy. W spektaklu usłyszycie Anszela śpiewającego „Jestem mężczyzną w ciele kobiety / I kobietą w ciele mężczyzny”, a potem dodającego, że może nie jest już ani jednym, ani drugim. Można rozważać te frazy długo jak Gemarę, powinno się o nich dyskutować, zestawiając z innymi cytatami z tłumaczenia Grzeli, oryginału Napolin i Singera, a potem samego opowiadania. I niech rozmowy Anszela i Avigdora będą dla nas wzorem.

Powtórzę jeszcze raz: Jentl Grzeli, Talarczyka i Tabęckiego to bardzo współczesny, aktualny spektakl, komentujący sytuację polityczną roku 2021 (kiedy miał premierę) i okolic. Możemy się trochę podśmiechiwać, że ten emancypacyjny spektakl stworzyli mężczyźni, niewątpliwie to także ciekawy materiał do rozważań. Niektóre frazy brzmią nieco naiwnie, na przykład „jesteś wolną kobietą” śpiewane przez Anszela do Hadas wydaje się na wyrost, nawet jeśli fabularnie odpowiada wysłaniu listu rozwodowego. Jeśli wciąż macie w pamięci hollywoodzkie musicale, być może rozczaruje was finał z jego gorzkim posmakiem. Wydaje mi się jednak, że to historia i interpretacja, jakiej bardzo potrzebujemy, wykonana z ogromnym profesjonalizmem, oddająca sprawiedliwość sztuce Napolin i Singera.

Podczas pisania korzystałam z anglojęzycznej wersji sztuki Napolin i Singera dostępnej na stronie Internet Archive.

[1] Tytuł za tłumaczeniem Doroty Bogutyn z tomu Krótki piątek, Gdańsk 1992.

Agnieszka Czoska / Miasteczko. Pismo społeczno-kulturalne, 2/2023